wtorek, 29 kwietnia 2014

Gorąca woda zdrowia doda!

Ostatnio mój blog nieco umarł, ale już go wskrzeszam i nadrabiam zaległości!
Byłam cały czas przeziębiona  i za każdym razem słyszałam: idź do szpitala! Sugerowano mi, że to na pewno przez zanieczyszczenie powietrza i pewnie piję za mało gorącej wody, ale o tym później.
Moja współlokatorka powiedziała, że kiedy ona wybrała się do lekarza w Japonii (ponieważ też była cały czas przeziębiona) , to lekarz jej powiedział, że jest za bardzo emocjonalna i ma nie przeżywać tak silnych emocji. Byłam ciekawa, czy też usłyszę jakąś kolejną ciekawą diagnozę, więc stwierdziłam, że się wybiorę do szpitala. Wizyta u laryngologa kosztowała mnie 2 zł (same leki były oczywiście droższe)- cennik jest zależny od tego, co nam dolega.
U nas podczas wizyty, drzwi są zamknięte, a w Chinach są otwarte i tak naprawdę każdy może zajrzeć do gabinetu. Trochę to czasem krępujące, ale skoro nawet zdarzają się toalety bez drzwi..
Pani doktor powiedziała, że ma córkę, która jest studentką i planuje wyjechać na wymianę do Australii i chciałaby, żebyśmy się zakolegowały i rozmawiały po angielsku. Zgodziłam się, w końcu zawsze fajnie jest mieć nowych znajomych. Niedługo potem córka przyszła do szpitala, a zaraz po niej pojawił się bardzo wysoki doktor John, który również był zainteresowany ćwiczeniem angielskiego. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi, że mogą mi pomóc, a ja się trochę czułam dziwnie kiedy tak stali nade mną, podczas gdy lekarka oglądała mój nos i uszy.
Całkiem to zabawne: idę do lekarza i zaraz mam nowych znajomych, jadę metrem i zaraz mam nowych znajomych! Raz tak poznałam dziewczynę w metrze. Zapytała mnie czy może jestem Rosjanką, bo bardzo spodobał jej się pewien obraz rosyjskiego malarza, a informacje o nim są tylko w tym języku.

Wracając do tematów szpitalnych, to niestety po lekach, które dostałam, poczułam się jeszcze gorzej, dostałam bardzo wysokiej gorączki i nie byłam w stanie nic jeść przez 3 dni.. Więc w moje urodziny musiałam znowu iść do szpitala... Nie powiem, żeby było to przyjemne doświadczenie...

Pragnę dodać, że gorąca woda jest tutaj lekarstwem na wszystko i najczęstszą poradą medyczną! Boli cię brzuch? Pij gorącą wodę! Źle się czujesz? Pij gorącą wodę! Jesteś chory/chora? Pij gorącą wodę! Dużo, dużo gorącej wody! Podkreślam: GORĄCEJ, a nie ZIMNEJ! Gorącą wodę pije się też do obiadu, do gorącej wody wznosi toasty... "Na zdrowie" nabiera tu nowego znaczenia.

Mimo wszystko urodziny były naprawdę urocze: kupiłam tort dla koleżanek z pracy. Tak naprawdę torty nie są tu tradycją, nawet po kolacji czy obiedzie nie zamawia sie deserów. A impreza, tudzież przyjęcie urodzinowe, to po prostu kolacja w gronie znajomych. Wyjaśniono mi, że imprezy są dla obcokrajowców, alkoholików i Chińczyków, którzy chcą poznać zagraniczniaków. Zabawne jest, gdy w azjatyckich filmach pokazują kluby, to są one pełne białych ludzi- samo zepsucie ;)
Wracając do uroczych urodzin, to dostałam od koleżanek zestaw kawowy, ponieważ wiedzą, że lubię kawę. Moi uczniowie narysowali mi na tablicy życzenia urodzinowe i śpiewali też "Happy Birthday". Niestety nie mogłam tego zobaczyć na żywo, bo byłam bardzo chora, ale dostałam zdjęcia i nagranie video od koleżanek. Dzieci zakazały nauczycielom ścierać tablicę przez cały dzień, bo miały nadzieję, że wyzdrowieję i przyjdę do nich. Pojawiłam sie dopiero w poniedziałek, dzieci zaśpiewały mi "Happy Birthday", a następnie była sesja zdjęciowa. Warto zwrócić uwagę na to, że dzieci narysowały choinkę- Święta trwają tu cały rok, bożonarodzeniowe ozdoby są wszędzie!









środa, 9 kwietnia 2014

nauczycielskie rozrywki i przyjacielscy Chińczycy

Na 8 marca (wiem, to było jakiś czas temu) wszystkie nauczycielki robiły kompozycje kwiatowe w koszykach. Ja też. Choć muszę przyznać, że mój bukiet przypominał bardziej las z krzakami niż wypielęgnowany bukiecik. Dowiedziałam się od współlokatorki, że w Japonii  moje dzieło zostałoby uznane za obelgę, ale jakoś się nie przejęłam- po prostu nie chciało mi się bawić w maksymalne podcinanie kwiatów (w Japonii przywiązują dużą wagę do bukietów, każdy to małe dzieło sztuki).
moje krzaki



Ostatnio miałyśmy zorganizowane duże sportowe wyjście dla nauczycielek, czyli spacer/marsz w pobliżu... elektrowni jądrowej! :) Aż żal, że nie zabrałam ze sobą aparatu, ani komórki, ale wokół elektrowni jest park z rzeką. Dużo było piachu- nauczycielki, które zamiast sportowych butów włożyły jakieś baleriny itp. nie wyglądały na uszczęśliwione, w szczególności gdy musiały przeskoczyć przez strumyk.
Ci, którzy przeszli dłuższą drogę, mieli dostać pierwszą nagrodę- oczywiście z moją współlokatorką stwierdziłyśmy, że jak nagroda, to tylko pierwsza! ;)
Dziś dostałyśmy nasze nagrody: dla drugiego miejsca przeznaczone było mydło, dla pierwszego płyn do płukania tkanin. Teraz moje ubrania na pewno będą miękkie!
wygrana w konkursie


TO JEST NAWET HIGH PERFORMANCE!
Pomimo, że minął dopiero miesiąc, to muszę przyznać, że poznałam tu naprawdę wspaniałych ludzi, takich prawdziwych przyjaciół. Poza tym ogólnie Chińczycy, to bardzo życzliwy naród. Nawet gdy nie znają angielskiego, to zawsze są skłonni do pomocy. Pierwszego dnia, gdy próbowałam się przedostać do metra (daleko mam do centrum), to zapytałam jakiegoś faceta, a właściwie pokazałam palcem numer z napisem docelowego przystanku, czy wsiadam do dobrego autobusu, na co kiwnął głową. Potem nagle trasa się skończyła, trzeba było wysiąść na pętli. Przerażona zaczęłam się rozglądać za jakimikolwiek oznakami, że dojechałam na miejsce (gdzie jest metro , gdzie jest metro?), na co pojawił się ten sam facet i mówiąc coś do mnie po chińsku, zaprowadził mnie do metra. Następnie kazał mi usiąść obok siebie i zaczął używać jakiegoś translatora, żeby mnie zapytać dokąd jadę. Gdy mu wyjaśniłam, że do serca Pekinu, czyli placu Tiananmen, pokazał mi palcem gdzie mam wysiąść. Może ten opis brzmi banalnie, ale dla mnie to było coś tak miłego i bezinteresownego. W żadnym jeszcze kraju, a w szczególności w żadnym mieście, nikt nigdy nie był dla mnie tak pomocny, jak właśnie Chińczycy.
Zawsze mogę liczyć na moich nowych przyjaciół, ale też na zwykłych, przypadkowych ludzi. Celowo używam słowo "przyjaciel", bo zachowują się ewidentnie tak, jak prawdziwi przyjaciele powinni.
Potem oczywiście napiszę coś więcej o ludziach, których tu poznałam! 

wtorek, 1 kwietnia 2014

Jak to próbowano mnie wyswatać..

Ostatnio gdy wybrałam się z moją meksykańsko- włoską współlokatorką ze Stanów i jej chińskim mężem "na miasto", spotkaliśmy jakąś panią, matkę kolegi, z którym już dawno temu stracił kontakt. 
Po pewnym czasie moja współlokatorka powiedziała mi, że owa pani zaczęła nagle codziennie odwiedzać jej teściów (przedtem nigdy tego nie robiła) i stwierdziła, że powinna mnie zapoznać z jej synem. Do tego oświadczyła, że jej syn ma samochód i mąż współlokatorki może go pożyczać (nie ma to jak hojność cudzym kosztem), powinien też zadzwonić i odnowić kontakt. 
Niech żyje bezinteresowność!
Współlokatorka powiedziała, że ten chłopak (syn) nie jest za fajny, bardzo lubi się przechwalać itd. Zagraniczna dziewczyna byłaby z pewnością cennym nabytkiem. Stwierdziłam, że nie jestem zainteresowana i obie zaczęłyśmy żartować z tej sytuacji. 
Podobno często koledzy jej męża pytają czy ma jakieś zagraniczne koleżanki, najlepiej mówiące po chińsku. 
W końcu w Chinach jest więcej mężczyzn niż kobiet. Do tego zarówno Chinki, jak i Chińczycy chętnie szukają zagranicznych partnerów. Usłyszałam już parę historii o Chinkach zmieniających zagranicznych chłopaków jak rękawiczki, lub o pięknych Rosjankach przyjeżdżających do Chin w poszukiwaniu bogatego męża. 
Jeśli Chińczyk ma w planach znaleźć dziewczynę lub żonę, to musi mieć samochód i dom. Bez tego ma marne szanse, bo Chinki są wymagające pod tym względem (choć nie wszystkie). 
Podobno czasem żenią się z Wietnamkami, bo są "tańsze"- trzeba tylko zapłacić odpowiedni posag i tyle. 

Chinki mówią, że na znalezienie męża mają czas do 30- im starsza dziewczyna, tym trudniej. Jedna mi powiedziała: teraz będę szukała chłopaka, a jak nie znajdę do 30, to będę podróżować jak ty! 


Bawi mnie, gdy Chińczycy czasem z lekkim przerażeniem w oczach mówią, że obcokrajowcy są bardziej "otwarci" (nie, nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu), ale może coś w tym jest? Oni w czasach liceum muszą się raczej skupić na nauce, a na randki i wolność przychodzi czas dopiero na studiach, najczęściej z dala od wymagających rodziców. 
Skąd się biorą te przekonania o "otwartych" obcokrajowcach? Chociażby stąd: pewien nauczyciel sprowadzał sobie na noc do szkoły (mieszkania są w szkole) po dwie Chinki, lub był chętny na romanse z matkami uczniów.. Starałam się wytłumaczyć, że to tylko taki przypadek i nie wszyscy obcokrajowcy tacy są. Niestety, tak się tworzą stereotypy.. 

Na deser sesja ślubna pod Świątynią Nieba :)