wtorek, 25 marca 2014

no pain no gain!

"no pain no gain"- tablica w biurze.



Dzieci

Chińskie dzieci bardzo lubią zagranicznych nauczycieli. Choć bywa, że niektóre nie szanują "zagraniczniaków", bo tylko chiński nauczyciel może stawiać oceny i robić sprawdziany. Poza tym "zagraniczniak" rzadko zna chiński. Moja koleżanka ze Stanów miała ostatnio taką sytuację: pewien niegrzeczny uczeń cały czas rozmawiał podczas lekcji. Zwróciła mu uwagę, żeby przestał, na co on zaczął mówić po chińsku: ee tam, i tak cię nie rozumiem. Koleżanka zna dobrze chiński i mu powiedziała: ale ja ciebie rozumiem i masz przestać mi przeszkadzać! Uczeń zrobił wielkie oczy (ten zagraniczniak zna mój język!) i od tej pory jest jednym z grzeczniejszych dzieci. 

Uczniowie już na korytarzu machaja i mówią hello (tutaj wszystkim,nawet dorosłym się macha, w szczególności na do widzenia)! Zazwyczaj odpowiadają chórem na pytania i powtarzają wszystko po nauczycielu, bo taką mają metodę nauczania. Nawet, gdy im się przedstawiałam: my name is Olga, to wszystko powtórzyły. Ja im mówię: nie, nie! To JA mam na imię Olga, WY macie inaczej! Następuje wtedy lekka konsternacja, ale zawsze jakieś dziecko załapie o co chodzi, potem reszta. 
Nie winię ich za to, tak są nauczone: powtarzać, powtarzać, powtarzać. Wykuć dialogi na blachę, żadnych zmian czy urozmaiceń, kreatywności. 
Poza tym uczniowie sami zamiatają klasę i dbają o porządek! Ich ławki są przykryte zielonymi obrusikami z falbankami. 
Chyba codziennie cała szkola wychodzi na boisko i ma ćwiczenia: bieganie, tańczenie, areobik. Poza tym co parę przerw mają relaksujące ćwiczenia na oczy itd. 

Ostatnio koleżanka mi powiedziała: teraz będziesz miała zajęcia z najniegrzeczniejszą klasą w szkole, zobaczysz! Szykuj się! A tu szok: dzieci grzeczne, chętnie biorące udział w zajęciach. Moim zdaniem jest to jedna z najgrzeczniejszych klas, co budzi śmiech nauczycielek. Wytłumaczono mi, że to może dlatego, że jestem dla nich taka miła i ciepła, poza tym one chyba lubią zagranicznych nauczycieli.
Raz w tygodniu chodzimy do innej szkoły- biedniejszej, takiej bardziej wiejskiej. Dzieci tam czasem całują mnie po rękach (na początku czułam duże zakłopotanie), dają małe prezenty, typu łódka z papieru itd. Urocze są!


Nauczyciele

W chińskiej szkole nauczyciel ma prawo potrząsnąć (a może raczej szarpnąć) dzieckiem, lub je trzepnąć po głowie, gdy jest niegrzeczne. Podobno w Korei Południowej są dopuszczalne kary cielesne, przynajmniej tak mówią chińskie nauczycielki.
Każda grupa nauczycieli od danego przedmiotu ma swoje biuro. Tak więc jest całe biuro nauczycielek angielskiego, każda ma swoje biurko i komputer. Dziewczyny są przesympatyczne i bardzo  pomocne, prawie wszystkie wystrojone jak laleczki. Cały czas robią jakieś zakupy w internecie- głównie ubrania, które są rzeczywiście bardzo ładne i niedrogie. Niestety angielski nauczycielek od angielskiego (!) jest mocno sredni, dlatego też ściągają zagranicznych nauczycieli. My zagraniczni jesteśmy od wymowy. Dzieci na naszych lekcjach w ogóle nie piszą i nie należy od nich tego wymagać. W ogóle nie należy za wiele wymagać, bo wszystko jest za trudne dla dzieci, a jednocześnie za łatwe, bo program nauczania jest podobno za prosty. 
Trzeba się nieźle namęczyć, by przygotować lekcję: przede wszystkim prezentacja w power point, zabawy wymagające jedynie mówienia. Dodatkową trudnością jest duża ilość dzieci w klasie, ok. 40-50.
Z jednej strony podejście: zrób sobie "jakoś" lekcję, z drugiej surowa ocena umiejętności pedagogicznych. 
Dlatego trzeba znaleźć złoty środek, by jakoś pogodzić te wszystkie sprzeczności ze sobą. Nie poddawać się i nie zniechęcać. "No pains no gains". 

Dla nauczycieli jest oddzielna stołówka, tzw. szwedzki stół. Codziennie ćwiczę jedzenie pałeczkami i coraz lepiej mi to wychodzi. Choć nadal mam trudności z jedzeniem śliskich rzeczy typu kluski i pierogi. Na początku z troską podsuwano mi łyżkę pod nos. Teraz sama sobie ją biorę.
Chińczycy gorąco namawiają do jedzenia i brania dokladek! Poza tym są bardzo przejeci czy wszystko w porządku itd. Podobno to pozostałość po ciężkich czasach, gdy nie było co włożyć do garnka, więc jedzono wszystko, co możliwe: nawet liście i trawę. 

P.S. Jak na razie wstawiłam zdjęcia samej szkoły (akwaria i wodospady), może potem dodam więcej. 

rybki rybki rybki

wodospad w szkole


niedziela, 16 marca 2014

Moje wielkie tureckie Chiny

Wypadałoby zacząć od tego, dlaczego zdecydowałam się pojechać właśnie do Chin, ale za każdym razem jak ktoś mnie pyta, to sama nie wiem co mam odpowiedzieć. Tak się jakoś złożyło i tyle. Sama się zastanawiam jak to się w ogóle stało!
Tak jak wiele cudzoziemców wybierających się do Chin, pojechałam uczyć angielskiego. Na początek wybrałam Pekin, żeby nieco się oswoić z kulturą. Następnie może pojadę do mniejszych miejscowości, by zobaczyć prawdziwe Chiny.
Nie oglądałam za bardzo zdjęć Pekinu, żeby samej mieć możliwość poznawać miasto i tworzyć moje własne wyobrażenie o nim.

Pierwszy szok przeżyłam przy lądowaniu: był taki smog, że nawet nie zauważyłam kiedy wylądowaliśmy! Pierwszego dnia powietrze było szare i miało zapach spalonej gumy. Na dowód tego wstawiłam najwstrętniejsze zdjęcie świata, przedstawiające jakieś krzaki, czyli drogę z lotniska do centrum Pekinu.
Teraz powietrze jest nieco lepsze, ale gdy się spojrzy w dal, to widać jakby wszystko było spowite mgłą spalin.

Najbrzydsze zdjęcie świata.

Mam trochę wrażenie, jakbym znowu była w Turcji, w lato 2013 w małej nadmorskiej miejscowości Zonguldak: wszędzie kurz, nieco zaniedbane budynki. Do tego Chińczycy mają podobne zachowania do Turków- każdego "obcego" obczajają od stóp do głów, komentują: patrz, patrz! Cudzoziemiec! Fakt, w Pekinie nie ma za wielu "białych" i faktycznie czuję się tutaj trochę inna. Na szczęście na korzyść, bo mam jasną skórę, włosy i niebieskie oczy, a są to cechy bardzo pożadane.
Z kolei posiadanie ciemnej karnacji jest delikatnie mówiąc.. niemile widziane. Jak to powiedziała rekruterka: ty jesteś ładna i jasna, to możesz łatwo znaleźć pracę, a nie taka czarna brzydka, jak Twój kolega (czarnoskóry Anglik). Dokładnie tak to wyglada: pomimo tego, że chłopak jest native speakerem i teoretycznie nie powinien mieć żadnych problemów, to bardzo długo szukał pracy... Smutne, ale prawdziwe. Zresztą sprawdza się to, co mówiła mi moja mama: dzieci bardzo patrzą na wygląd. Jakaś dziewczynka do mnie podeszła i powiedziała, że chciałaby, żebym to ja była jej nauczycielką. Skoro jestem ładna, to na pewno dobrze uczę. hmmm, no nie do końca... ale o tym napiszę w następnym poście o pierwszych spostrzeżeniach dotyczących chińskiej szkoły.


Wszędzie są kreskówki i "uśmiechnięte buzie".

Kolejna cecha, która sprawia, że czuję się jak w Turcji, to zupełny brak organizacji: nie znasz dnia i godziny, wszystko może się zdarzyć! Oto przykład:  nagle się okazało,że mam mieszkać przez pierwsze dni w hotelu,potem jedna noc,potem dwie,a następnie w popłochu musiałam rano opuszczać pokój, bo jedziemy do szkoły na lekcję pokazowa, a godzina wyjazdu nie była do końca pewna.
Szkoła jest ładna, raczej nowa. Na miejscu okazało się, że pokoje mieszkalne są tak jakby... w remoncie i musi przyjść pani, żeby je sprzątnąć. UWAGA: z mieszkania będzie widok na wspaniały 'zamek- wersja współczesna' znajdujący się na górce! (potem zamieszczę zdjęcia tego oszałamiającego obiektu) Jak na razie jestem w pokoju przeznaczonym dla małżeństwa. Potem,jak skończą remont drugiego mieszkania, które jest wielkie (serio), przeniosę się tam razem z moją koleżanką z Kalifornii: pół Włoszką, pół Meksykanką, zakochaną w Azji, mającą męża Chinczyka. Dziewczyna kolorowa i szalona jak moja kuzynka z Chile! (Tak na marginesie niedawno wróciła z Chile). Ma tyle samo lat co ja, zna chiński, koreański i japoński. Na uczelni w USA uczyła się o naszej historii i wie,że nie ma u nas niedźwiedzi polarnych (oprócz tych w zoo). Wracając do mieszkania, to jest ono na tyle duże, że damy radę. Mankamentem jest łazienka na korytarzu, czyli dzielony prysznic i sedes-kucajka. 


Widok z okna z fragmentem "zamku".


mały spacer po Pekinie.