niedziela, 16 marca 2014

Moje wielkie tureckie Chiny

Wypadałoby zacząć od tego, dlaczego zdecydowałam się pojechać właśnie do Chin, ale za każdym razem jak ktoś mnie pyta, to sama nie wiem co mam odpowiedzieć. Tak się jakoś złożyło i tyle. Sama się zastanawiam jak to się w ogóle stało!
Tak jak wiele cudzoziemców wybierających się do Chin, pojechałam uczyć angielskiego. Na początek wybrałam Pekin, żeby nieco się oswoić z kulturą. Następnie może pojadę do mniejszych miejscowości, by zobaczyć prawdziwe Chiny.
Nie oglądałam za bardzo zdjęć Pekinu, żeby samej mieć możliwość poznawać miasto i tworzyć moje własne wyobrażenie o nim.

Pierwszy szok przeżyłam przy lądowaniu: był taki smog, że nawet nie zauważyłam kiedy wylądowaliśmy! Pierwszego dnia powietrze było szare i miało zapach spalonej gumy. Na dowód tego wstawiłam najwstrętniejsze zdjęcie świata, przedstawiające jakieś krzaki, czyli drogę z lotniska do centrum Pekinu.
Teraz powietrze jest nieco lepsze, ale gdy się spojrzy w dal, to widać jakby wszystko było spowite mgłą spalin.

Najbrzydsze zdjęcie świata.

Mam trochę wrażenie, jakbym znowu była w Turcji, w lato 2013 w małej nadmorskiej miejscowości Zonguldak: wszędzie kurz, nieco zaniedbane budynki. Do tego Chińczycy mają podobne zachowania do Turków- każdego "obcego" obczajają od stóp do głów, komentują: patrz, patrz! Cudzoziemiec! Fakt, w Pekinie nie ma za wielu "białych" i faktycznie czuję się tutaj trochę inna. Na szczęście na korzyść, bo mam jasną skórę, włosy i niebieskie oczy, a są to cechy bardzo pożadane.
Z kolei posiadanie ciemnej karnacji jest delikatnie mówiąc.. niemile widziane. Jak to powiedziała rekruterka: ty jesteś ładna i jasna, to możesz łatwo znaleźć pracę, a nie taka czarna brzydka, jak Twój kolega (czarnoskóry Anglik). Dokładnie tak to wyglada: pomimo tego, że chłopak jest native speakerem i teoretycznie nie powinien mieć żadnych problemów, to bardzo długo szukał pracy... Smutne, ale prawdziwe. Zresztą sprawdza się to, co mówiła mi moja mama: dzieci bardzo patrzą na wygląd. Jakaś dziewczynka do mnie podeszła i powiedziała, że chciałaby, żebym to ja była jej nauczycielką. Skoro jestem ładna, to na pewno dobrze uczę. hmmm, no nie do końca... ale o tym napiszę w następnym poście o pierwszych spostrzeżeniach dotyczących chińskiej szkoły.


Wszędzie są kreskówki i "uśmiechnięte buzie".

Kolejna cecha, która sprawia, że czuję się jak w Turcji, to zupełny brak organizacji: nie znasz dnia i godziny, wszystko może się zdarzyć! Oto przykład:  nagle się okazało,że mam mieszkać przez pierwsze dni w hotelu,potem jedna noc,potem dwie,a następnie w popłochu musiałam rano opuszczać pokój, bo jedziemy do szkoły na lekcję pokazowa, a godzina wyjazdu nie była do końca pewna.
Szkoła jest ładna, raczej nowa. Na miejscu okazało się, że pokoje mieszkalne są tak jakby... w remoncie i musi przyjść pani, żeby je sprzątnąć. UWAGA: z mieszkania będzie widok na wspaniały 'zamek- wersja współczesna' znajdujący się na górce! (potem zamieszczę zdjęcia tego oszałamiającego obiektu) Jak na razie jestem w pokoju przeznaczonym dla małżeństwa. Potem,jak skończą remont drugiego mieszkania, które jest wielkie (serio), przeniosę się tam razem z moją koleżanką z Kalifornii: pół Włoszką, pół Meksykanką, zakochaną w Azji, mającą męża Chinczyka. Dziewczyna kolorowa i szalona jak moja kuzynka z Chile! (Tak na marginesie niedawno wróciła z Chile). Ma tyle samo lat co ja, zna chiński, koreański i japoński. Na uczelni w USA uczyła się o naszej historii i wie,że nie ma u nas niedźwiedzi polarnych (oprócz tych w zoo). Wracając do mieszkania, to jest ono na tyle duże, że damy radę. Mankamentem jest łazienka na korytarzu, czyli dzielony prysznic i sedes-kucajka. 


Widok z okna z fragmentem "zamku".


mały spacer po Pekinie.


1 komentarz: