środa, 14 maja 2014

Boże błogosław Amerykę

Chciałam wstawić w końcu jakieś zdjęcia z Chin, żeby pokazać co zwiedziłam, ale ostatni tydzień był ciężki. Ostatnio moja współlokatorka była bardzo przygnębiona i narzekała na szkołę i dzieci. Wiem, że dla niej ciężka praca i nauka są bardzo ważne i chciała przekazać dzieciom, że mogą robić coś więcej w życiu niż np. sprzedawać warzywa na ulicy. Starałam się jej jakoś pomóc i wytłumaczyć, że nie wszyscy muszą kończyć studia i potrzebni są nam różni ludzie. Poza tym nie każdy musi chcieć iść na studia. Podkreślałam też, że powinna dbać o swój własny dobrostan psychiczny. Ona mówiła mi, że zna osoby, które ciężką pracą i uporem wyszły z getta i skończyły z przestępczością.
Opowiedziała mi też o świecie, którego nie znałam- świecie, w którym istnieją jasne podziały na to, kto jest biały, a kto czarny.
W Stanach istnieją elitarne szkoły tylko dla białych ludzi. Nie ma w nich żadnych latynosów, ani przedstawicieli jakichkolwiek innych ras. Pamiętam jak oglądałam film pt. "Kamerdyner" opowiadający o losach czarnoskórego pracownika Białego Domu. W filmie, gdy Obama został wybrany nowym prezydentem, wszyscy ludzie byli wzruszeni i płakali. Zastanawiałam się czy to jakaś propaganda, czy może faktycznie te wybory prezydenckie wzbudziły tyle emocji. Postanowiłam więc zapytać współlokatorkę jak to było. Ona jako przedstawicielka społeczności meksykańskiej powiedziała mi, że faktycznie wiele osób płakało ze wzruszenia po ogłoszeniu wyników, ona także. Ludzie zaczęli wierzyć, że może nastał czas równości, może nawet następnym razem na prezydenta zostanie wybrany Latynos?

Opowiedziała mi także o tym, jak to wiele nawet wykształconych ludzi w Meksyku decyduje się wyemigrować do Stanów- "krainy mlekiem i miodem płynącej". Niestety ich dyplomy nie mają takiej samej wartości, jak te amerykańskie i są zmuszeni zaczynać od zera, gdzieś na zmywaku, a ich prawa są niewielkie. Jeśli ktoś zostaje nielegalnie w kraju i urodzi tam dziecko, a urząd imigracyjny dowie się o tym, to takie rodziny są rozdzielane, tzn. dziecko staje się obywatelem Stanów i do nich należy, a rodzice zostają deportowani z powrotem do Meksyku.
Opowiadała mi też o tzw. "kojotach", którzy "pomagają" Meksykanom przedostać się nielegalnie do Stanów. Ich usługi są bardzo drogie, ale nie oznacza to wcale, że będą się przejmowali losem swoich klientów. Droga do krainy mlekiem i miodem płynącej wiedzie przez gorącą pustynię, pełną jadowitych węży i innych niebezpieczeństw. Ludzie mdleją z odwodnienia czy głodu (nie mogą ze sobą zabrać za wielu rzeczy), lub po prostu umierają. Oczywiście część historii kończy się happy endem i udaje im się przedostać do Stanów.

Wracając do tematu białej skóry, to istnieją, oczywiście dla żartu, zabawne quizy "Jak bardzo jesteś biały"? Chodzi oczywiście o zachowanie. Mimo, że nie jest to na serio, to uważam, że dobrze pokazuje pewien obraz społeczeństwa. Mi wyszło, że jestem średnio biała- nie wiem czy powinnam się z tego powodu cieszyć, czy może płakać.
Nigdy nie widziałam siebie w kategorii "biała", ani nie uważałam, żeby to było coś istotnego (wydaje mi się, że wiele Polaków ma podobne odczucia, co ja). Może dlatego, że rozpoczęłam naukę w międzynarodowej amerykańskiej szkole, w której miałam kontakt z dziećmi z całego świata? Najwyraźniej jednak kolor skóry jest tematem bardzo istotnym na całym świecie i może zamykać lub otwierać wiele drzwi. Teraz to widzę i wiem też jak wiele horyzontów poszerzył mi ten wyjazd.

Moja współlokatorka odeszła też z powodu nieporozumień międzykulturowych. Tutaj nic prawie się nie komunikuje w prost. Jeden z chłopców naśladował podczas lekcji moją współlokatorkę. Zdenerwowała się i potem chciała go ukarać. Powiedziała mu, żeby poszedł z nią do klasy obok, na co zareagował bardzo nerwowo, w końcu krzyknął, że nie chce tam iść. Jak mi wytłumaczyła chińska nauczycielka, dla tego ucznia bycie karanym na oczach innej klasy oznaczało utratę twarzy (to jest bardzo istotny element tej kultury), a dla niej krzyczenie na nauczyciela oznaczało brak szacunku. Chińska nauczycielka wyjaśniła mi tę sytuację, tłumacząc do tego, że ten chopiec jest nadpobudliwy i wcale nie naśladował mojej współlokatorki, a innego ucznia. Zapytałam ją w prost: ok, moja współlokatorka widzi tę sytuację w zupełnie inny sposób, czy próbowałaś jej coś wyjaśnić, porozmawiać z nią? Nauczycielka odpowiedziała, że nie, bo współlokatorka była taka zdenerwowana. Hmmm... ok, rozumiem aluzję (aluzje i niedopowiedzenia też są istotnym elementem tej kultury), to ja mam się zająć "brudną robotą" i pogadać z nią.
Starałam się wyjaśnić chińskim koleżankom, że nasze kultury (kultury zachodu), są zupełnie inne i każda z nas widzi świat trochę inaczej. Dodam, że nauczycielki sugerowały współlokatorce, by się nie denerwowała, dbała o siebie.
Nie doszło już nawet do bezpośrednich rozmów, bo ona stwierdziła, że tak dalej nie może i rzuca tę pracę. Nasza rozmowa na ten temat trwała w sumie półtora tygodnia...

Następny post będzie już lżejszy :)

1 komentarz:

  1. Ciekawe spostrzezenia. Smutne, madre i prawdziwe. Smutne, bo rzeczywiscie co kraj to obyczaj. Ludzie sa wszedzie inni i ciezko jest wszczepic sie w inna kulture tak z dnia na dzien, z miesiaca na miesiac... Ptrzeba chyba z 5 lat. :) pozdrowienia dla Was dwoch !!

    OdpowiedzUsuń